Witajcie!
Wróciła zima, dlatego dzisiaj o kremie, którego zaczęłam używać jeszcze kiedy były mrozy. Polska marka Miya Cosmetics od niedawna podbija serca fanek kosmetyków, moje również podbiła, dlatego podzielę się z Wami moją opinią na temat kremu myWONDERBALM w wersji Call Me Later.
Zdecydowałam się na Call Me Later, ponieważ z opisu najbardziej odpowiada potrzebom mojej suchej skóry, ale do wyboru mamy cztery różne kremy:
Call Me Later to krem przeznaczony do pielęgnacji każdego typu skóry, nawet wrażliwej, ale ja uważam, że szczególnie na niego powinny zwrócić uwagę posiadaczki skóry przesuszonej, z niedosytem natłuszczenia i wymagającej regeneracji. Uznałam, że właśnie tego potrzebuje moja skóra i się nie pomyliłam. Nie używałam innych wersji, dlatego nie mam porównania, czy inne nie zadziałałyby podobnie (przecież też mają dobre składy), ale myślę, że inne też Was nie zawiodą.
Kolorowe, ale eleganckie opakowania na pewno ładnie będą się prezentować wśród innych kosmetyków i będą się wyróżniać. Pierwsze wrażenie trochę mnie zbiło z tropu, ponieważ gęsta konsystencja sprawiała wrażenie bardzo tłustej, jednak nic z tych rzeczy. Kiedy rozsmarowujemy kremik na buzi momentalnie nawilża, natłuszcza, ale również robi się matowy. Zastosowana jest tu specjalna formuła QuickAbsorb, która powoduje, że buzia jest ładnie zmatowiona i nie ma potrzeby nakładania pudru. Z tego względu Miya reklamuje kremy tak, że po ich nałożeniu na skórę nie musimy już nakładać nic, bo wygląda ona na zdrową, promienną i nie jest tłusta. Po kilku dniach stosowania faktycznie poprawia się nawilżenie i natłuszczenie skóry. Jest jędrna, odżywiona i zregenerowana. Moim zdaniem świetny krem na zimę, dla każdego, a na lato u osób z suchą skórą również sprawdzi się doskonale, nawet w sporych ilościach. świetnie nadaje się pod makijaż. Zapach taki delikatny, ładny, ale nie jakiś szałowy, żeby dla zapachu kupować krem.
Ogromny plus za pojemność, bo kto widział kremy do twarzy o pojemności 75 ml? Oczywiście jest on przeznaczony nie tylko do, skóry twarzy, ale również do rąk, szorstkich łokci i kolan, a także do całego ciała- chociaż wtedy kremu robi się mało :D Jeśli jednak nie smarujemy się tym kremem od stóp do głów starczy nam na bardzo długo.
Czas na analizę składu. Na pudełku przeczytamy, że nie zawiera parabenów, silikonów, olejów mineralnych, PEG-ów, sztucznych barwników, glikolu propylenowego i tak dokładnie jest, ale oczywiście ja zawsze coś znajdę. Na pierwszym miejscu woda, poźniej emolienty: Propylheptyl Caprylate, Cetearyl Alcohol, Cetyl Alcohol, Decyl Oleate- bezpieczne, nie powinny zapychać porów. Poza tym masło shea, olej jojoba, olej sojowy i jego niezmydlalna frakcja bogata w kwasy tłuszczowe, witaminę E i sterole roślinne. Wątpliwości jak zwykle budzi u mnie fenoksyetanol, którego nie lubi żadna eko wielbicielka i ceteareth-20, którego nie powinno się używać na podrażnioną skórę. Nie wiem również, które składniki dokładnie są odpowiedzialne za tą formułę QuickAbsorb, ale podejrzewam o to Sodium Polyacrylate, który jest substancją higroskopijną czyli chłonącą wilgoć. Reszta składników nie budzi zastrzeżeń i o każdym możecie poczytać w zakładce składniki. Poniżej pełna lista:
INCI: Aqua (Water), Propylheptyl Caprylate, Cetearyl Alcohol, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Cetyl Alcohol, Glycerin, Decyl Oleate, Panthenol, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, Phenoxyethanol, Glycine Soja (Soybean) Oil, Glycine Soja (Soybean) Oil Unsaponifiables, Ceteareth-20, Tocopheryl Acetate, Sodium Polyacrylate, Xanthan Gum, Ethylhexylglycerin, Sodium Phytate, Alkohol, Parfum (Fragrance).
Cena za krem to 29,99 zł i jest dobra wiadomość, bo można go kupić już w Rossmanie, zakupy również możecie zrobić w wielu sklepach internetowych i na stronie Miya Cosmetics, a tam przeczytacie także o założycielkach marki i ich filozofii. Ja na pewno spróbuję innych wersji i Wam też gorąco polecam!
Ola